Rzecznik praw obywatelskich mówi jak rzecznik władzy, nie obywateli, a już na pewno nie dziennikarzy

Rzecznik praw obywatelskich, Janusz Kochanowski uznał prowokację dziennikarską za działanie niezgodne z misją zawodu, a nawet za rozbijające podstawy działania państwa „poprzez niszczenie kultury politycznej".

Chodzi o wyemitowanie przez TVN nagranych ukrytą kamerą taśm z rozmowami Renaty Beger z posłami PiS oraz prezentowane przez TVP 1 skrycie zarejestrowane rozmowy Adama Michnika z Aleksandrem Gudzowatym. Takie działanie sprzeczne jest z podstawowym sensem pracy dziennikarskiej, który polega na „gromadzeniu informacji o faktach, a nie kreowaniu owych faktów" - powiedział rzecznik w rozmowie z „Rzeczpospolitą'.

To dziwna wypowiedź, szczególnie w ustach osoby, której zadaniem jest reprezentować obywateli wobec państwa, a nie na odwrót. Świadczy też ona o nieznajomości tak misji zawodu dziennikarza jak i jego celów. Zgadzam się całkowicie z medioznawcą prof. Wiesławem Godzicem. Oto jego opinia:

„Wypowiedział się rzecznik władzy, a nie obywateli - komentuje w „Rzeczpospolitej" prof. Godzic. Przypomina, że prowokację dopuszczają kodeksy dziennikarskie, w tym BBC. - Jeśli rzecznik mówi, że tego typu dziennikarstwo jest przeciwne demokratycznemu porządkowi, to mówi nieprawdę. Ono jest przeciwne, ale rakowi korupcji, który wyrasta na tej demokratycznej tkance - stwierdza Godzic. - Tymczasem rzecznik próbuje prowokację penalizować. To wygląda, jakby dostał zadanie, by postraszyć dziennikarzy - dodaje medioznawca.

Myślę, że rzecznik może i nie dostał takiego zadania, ale z jego słów i zachowania można wywnioskować, że nie zapomniał kto go namaścił politycznie. Kochanowski oddaje w ten sposób przysługę polityczną swojemu dobroczyńcy w gorącym okresie przedwyborczym, w nadziei, że ten gest poddańczej wierności - która skądinąd nijak nie pasuje do pełnionej przez niego funkcji - zostanie mu dobrze zapamiętany.

Dla Kochanowskiego nie liczą się tu fakty, cynicznie nagina rzeczywistość i mylnie interpretuje pojęcie prowokacji. Dobrze tłumaczy to znany adwokat, Jan Stefanowicz, przewodniczący Rady Konsultacyjnej Centrum Monitoringu Wolności Prasy, cytowany przez ‚Rzeczpospolitą":

„Myślę, że to nieporozumienie, bo rzecznik spojrzał na prowokację tak, jak ją rozumie kodeks karny. Tymczasem prowokacje, których czasami dokonują dziennikarze, nie są ściśle tym, o czym mówią przepisy prawa karnego. To, co my nazywamy prowokacją, to pewne działania, które w interesie publicznym mogą być podejmowane - z zastrzeżeniem, że nie mogą sprowadzać niebezpieczeństwa, godzić w dobra majątkowe, życie, zdrowie itp."


Jan Stefanowicz podkreśla też, że:

Nie jest prowokacją sytuacja, kiedy dziennikarz zdobywa informacje, nie wywołując danego zdarzenia, czyli np. jeśli założymy, że do spotkania Renaty Beger z politykami PiS doszłoby i tak, a dziennikarze chcieli je tylko zarejestrować. Podobnie, gdy dziennikarz zatrudnia się w masarni i podgląda, co się tam dzieje. Gdyby przyszedł oficjalnie z kamerą, z pewnością zostałoby mu pokazane co innego".

Co Państwo o tym myślicie?

> Wiedzieć więcej:
Dziennikarze mają prawo nagrywać z ukrycia („Rzeczpopsolita")


> Tag: , , ,

Komentarze

Anonimowy pisze…
Mnie nie dziwi, że ten RPO zachowuje się jak polityk. Tak będzie dopóty, dopóki stanowisko RPO będzie nadawane z rozdzielnika polityków. Jaki rząd taki RPO...

Bardziej mnie zdziwiła i zasmuciła reakcja Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, którzy potępili niedawno dziennikarzy z TVN. To jest dopiero paranoja!