Amerykańska prasa wchodzi powoli w epokę Web 2.0


Do niedawna, internetowe serwisy społecznościowe jak Digg wywoływały u redaktorów naczelnych tradycyjnych mediów lekceważące wzruszenie ramion, choć nie bez pewnej nutki zazdrości. Tylko bloggerzy używali go namiętnie do promowania - szybko, łatwo i za darmo - swoich treści. Od tygodnia, ku zaskoczeniu wszystkich, Digg stał się jednym z serwisów, gdzie swoje teksty chce promować „New York Times", jeden z największych i najbardziej prestiżowych amerykańskich dzienników.

„NYT", który ma 10 mln unikalnych użytkowników miesięcznie, dodał do palety narzędziowej przy swoich tekstach guziczek „share" (na zdjęciu powyżej). Linkuje on do trzech konkurencyjnych dla siebie serwisów, tzw. mediów społecznościowych:
  • Digg. Prawdziwa zmora gazet, ale też i szansa - podobna jak ta, którą stwarza YouTube - na zaistnienie dla amatorów bez marketingowego doświadczenia i budżetu na promocję swoich treści. Użytkownicy Digg sami dodają wybrane przez siebie wiadomości do tzw. „poczekalni", a następnie głosują, przyznając „diggi", na najciekawsze z nich. Te, które zbiorą największą liczbę głosów trafią na stronę główną serwisu. Digg funkcjonuje dzięki internautom, bez jednego dziennikarza. Nie przeszkodziło mu to w staniu się jedną z ikon nowego pokolenia internetu zwanego Web 2.0 (o którym piszę poniżej) i trzecim najpopularniejszym serwisem technologicznym w USA.
  • Facebook. Bardzo modny obecnie serwis w stylu MySpace, tzn. witryna usługowo-komunikacyjna dla różnych wspólnot. Można tu archiwizować i wymieniać z innymi zdjęcia i notatki, otwierać i prowadzić grupowe blogi etc. Użytkownicy tworzą swój profil, który pozwala na odnalezienie kolegów z klasy, sąsiadów czy innych znajomych z okolicy.
  • Newsvine. Portal informacyjny oparty na źródłach z mediów tradycyjnych i na dziennikarstwie obywatelskim, tzn. na korespondentach-amatorach.

Ten link pojawi się więc, wraz z logo tych serwisów, przy wszystkich tekstach „NYT" z wyjątkiem Times Select, płatnej części witryny internetowej i blogów redakcyjnych.

Po raz pierwszy w historii amerykańskiej prasy, tak poważny i prestiżowy dziennik zdecydował się na podzielenie się swoją treścią z innymi serwisami, które nie uczestniczyły intelektualnie w procesie jej tworzenia i nie poniosły kosztów jej produkcji. To też pierwszy sojusz tego typu na tak wysokim poziomie między tradycyjnym medium a medium epoki Web 2.0.

Choć koncepcja Web 2.0 nie jest jeszcze do końca zdefiniowana, dla mnie jest to przede wszystkim rewolucja amatorów. Dzięki nowym i prostym w obsłudze narzędziom, jak blog, dzisiejsi internauci nie są już biernymi konsumentami newsów i serwisów. Nauczyli się jak tworzyć, publikować i promować własne treści. Niektórzy bloggerzy już funkcjonują jak prawdziwe media, oferując serwis informacyjny, komentarze i analizy. Nauczyli się docierać do szerokiej rzeszy internautów. Niektóre opiniotwórcze blogi, jak BoingBoing, Techcrunch czy Micropersuasion, czy serwisy, jak Digg czy Technorati mają siłę przebicia nie mniejszą niż wielkie, tradycyjne media.

Czy ten sojusz to znak, że „NYT" przechodzi powoli z epoki Web 1.0 do epoki Web 2.0? Chyba jeszcze za wcześnie, by formułować taką tezę, choć w internecie krążą już plotki o ewentualnej inwestycji „NYT" w Newsvine.

Jedno jest pewne: te trzy serwisy stają się istotnym elementem strategii redakcyjnej i marketingowej gazety. Chce ona w ten sposób poszerzyć swoją grupę docelową. Gra wydaje się warta świeczki, bo serwisy te, wg ComScore, prezentują wspólnie potencjał ponad 17 mln unikalnych użytkowników miesięcznie:
  • Facebook: 15 mln (wrzesień 2006)
  • Digg: 1,6 mln (październik 2006)
  • Newsvine: 560 tys. (listopad 2006).

W tym samym czasie „NYT" zmienia, a mówiąc precyzyjniej - rozszerza klasyczny model komunikacji z czytelnikami. Podczas gdy model przekazu treści w tradycyjnych mediach epoki Web 1.0 opiera sie głównie na monologu ("My tworzymy treść, a Ty ją czytasz"), blogi, należące do epoki Web 2.0, oferują o wiele atrakcyjniejszy i bliższy współczesnemu internaucie model współtworzenia, oparty na konwersacji ("Ja tworzę treść, my rozmawiamy, Ty możesz współtworzyć"). Konwersacja jest tu ważniejsza nawet niż sama informacja, gdyż wzbogaca tę informację i przybliża ją innym czytelnikom.

W konserwatywnym świecie wydawców prasy, to co zrobił „NYT" może być uznane jeżeli nie za rewolucję, to przynajmniej za przełom natury psychologicznej i biznesowej.

Przykład „NYT" już znalazł pierwszych naśladowców. Od kilku dni, Wall Street Journal Online, MarketWatch.com i Barron's Online zaczęły korzystać z serwisu Feedburner. Jeden z jego produktów, Feedflare również pozwala na dodanie guzików z linkami do Digg, Delicious i Slashdot w kanale RSS (nie testowałem go jeszcze).

Tradycyjna prasa, głównie amerykańska i hiszpańska, zaczyna dopiero odkrywać, że siła i moc przyciągania internetu bierze się w dużej mierze z możliwości konwersacji, wymiany i tworzenia społeczności jakie stwarza on nawet dla najmniej doświadczonych użytkowników.

Paradoksalnie, tradycyjne media uczą się jak można wykorzystać nowoczesne narzędzia od bloggerów, którzy w większości przypadków są zwykłymi amatorami bez dziennikarskich szlifów, i od serwisów w stylu Web 2.0 jak Digg, a nawet od sklepów internetowych jak Amazon.

Uczą się, że trzeba linkować do mediów społecznościowych, jak Digg. Dla części bloggerów linkowanie do Digg, Reddit, Facebook czy Newsvine jest dla tak samo naturalne jak komentarze i dyskusja pod wpisami na blogu. Dla większości dziennikarzy i wydawców, to jeszcze herezja. Jak to, linkować do konkurencji, na dodatek do takich amatorów? - to częsta reakcja w mediach.

Tradycyjne media uczą się, że trzeba udostępnić internautom możliwość komentowania wszystkich tekstów. Odkrywają, że jest to sposób jednocześnie na wzbogacenie tekstu - pod warunkiem, że komentarze będą konstruktywne (co tak często powtarzam na moim blogu, apelując do internautów, by oddzielali analizę od swoich sympatii i antypatii) - a także na inicjowanie debat. Niektóre z tych debat rozprzestrzeniają się nieraz błyskawicznie na całą blogosferę, powodując wzmożone zainteresowanie tekstem u źródła, a to napędza ruch na stronach.

W ostatnich miesiącach, pola z możliwością zamieszczenia komentarza pojawiły się pod tekstami na washingtonpost.com, CBSNews.com i Newsweek.com, co również świadczy o ich zainteresowaniu Web 2.0. Tradycyjne media mogą wzorować się także na internetowym sklepie Amazon, gdzie jest więcej możliwości komentowania, recenzowania, oceny produktów i rekomendowania, niż na wszystkich witrynach amerykańskich gazet razem wziętych.

Tradycyjne media uczą się też, że trzeba wciągnąć internautów do współtworzenia treści, bo to wzmacnia lojalność użytkowników i zwiększa czas jaki spędzają na stronach. Na początku grudnia br., Yahoo i Reuters sprzymierzyły się zapraszając wspólnie „fotoreporterów obywatelskich", tzn. fotografów-amatorów do przesyłania im swoich zdjęć i wideo z bieżących wydarzeń. Na miejscu wypadku zawsze będzie przecież więcej zwykłych ludzi z telefonami komórkowymi niż zawodowych fotoreporterów z Nikkonami. Nowy serwis nazywa się „You Witness" i wystartował w Wielkiej Brytanii, wywołując przy okazji w wielu krajach Europy dyskusję na temat zagrożeń jakie stawia dla profesjonalnych fotoreporterów.

Tego typu inicjatywy mnożą się od kliku miesięcy, głównie w prasie amerykańskiej i hiszpańskiej. Na przykład „Washington Post" jest pionierem jeżeli chodzi o współpracę w wyszukiwarką blogową Technorati. Już od wielu miesięcy zamieszcza on w tekstach na swoich stronach internetowych ramki z odnośnikami do Technorati, gdzie można zobaczyć, które blogi je cytują i komentują. Dzięki temu widać jakie tematy interesują blogosferę.

Wykorzystywanie narzędzi Web 2.0 w prasie ma cztery podstawowe cele:
  1. Promocja własnych materiałów (artykułów, zdjęć czy wideo) i marki w sieci. Tekst zamieszczony na stronach internetowych jednej gazety mogą zobaczyć tylko czytelnicy tej gazety w wersji online. Natomiast tekst umieszczony np. na Digg czy Reddit ma szanse być dostrzeżony przez nowe grupy internautów, którzy mogą go komentować, opinować na swoich blogach lub w innych serwisach, polecać innym, umieszczać w innych serwisach jak Flickr (zdjecia), YouTube (wideo), delicious (linki do tekstu). Przykład Kononowicza pokazuje też jak nikomu nieznana osoba może stać się z dnia na dzień sławna i trafić na pierwsze strony gazet.
  2. Udostępnienie internautom możliwości komentowania - a więc w pewnym sensie również współtworzenia - tekstów dziennikarskich. To co odróżnia epokę Web 1.0 od epoki Web 2.0 to sposób korzystania z netu. W epoce Web 1.0, internauci byli publicznością. W epoce Web 2.0, są, poprzez tzw. mikro-publikacje jak blog, komentarz czy recenzję książki, aktywnymi współtwórcami sieci. Gazety, które dają amatorom możliwość współtworzenia treści (jak np. zdjęcia i wideo z telefonów komórkowych w czasie zamachów w londyńskim metrze) są postrzegane przez internautów jako bardziej otwarte na czytelnika, a więc bliższe temu czytelnikowi. To dla prasy sposób na przyciągnięcie młodszych czytelników i „odkurzenie" własnej marki.
  3. Zwiększanie ruchu i czasu spędzanego przez użytkowników na stronach. Wokół tekstu „zajawionego" na Digg czy Reddit robi się hałas i ludzie wchodzą na strony gazety, by go przeczytać. Przy okazji mogą trafić na inne ciekawe teksty lub inne narzędzia, co sprawi, iż wydłuży się czas ich przebywania na stronie. A o to gazetom chodzi, gdyż tego rodzaju statystyki są dobrym argumentem w negocjacjach z reklamodawcami.
  4. Badanie jakościowe i ilościowe. Narzędzia epoki Web 2.0 pozwalają na coś w rodzaju darmowego i błyskawicznego sondażu popularności danych tematów i autorów. Żeby dowiedzieć się co czytelnicy myślą o artykułach trzeba normalnie organizować badania czytelnictwa. Fora, komentarze pod artykułami i e-maile stanowią szybką informację zwrotną. „Jeżeli dobrze się nad tym zastanowimy - mówi Tim O'Reilly, autor terminu Web 2.0 - ta funkcja [komentowania] jest kluczowym aspektem Web 2.0 - użytkownicy partycypują w kreacji tego co już zostało stworzone". Co więcej, wnioski z analizy ilościowej sygnałów od czytelników w formie rankingów najczęściej mailowanych, cytowanych i komentowanych na blogach oraz drukowanych artykułów są równie ciekawe dla dziennikarzy i marketingowców co dla samych czytelników.

Czy w Polsce media mogłyby wykorzystać ewentualnie potencjał takich serwisów? - pytała mnie kilka dni temu „Gazeta Wyborcza".

Myślę, że polska prasa jest na razie zbyt skupiona na produktach papierowych, by w pełni móc ocenić potencjał i możliwości jakie stwarza jej internet. Wielu decydentów w prasie uważa, że internet jest tylko przedłużeniem gazet, że jest czasowym ustępstwem dla publiczności, która chwilowo zachłysnęła się netem, ale z czasem może wróci do gazet papierowych.

Polska prasa, z wyjątkiem Agory, wydawcy „Gazety Wyborczej", jeszcze nie rozumie jak można wykorzystać polskie klony digga: wykop.pl i gwar.pl (stworzony i należący do Agory). Większość prasowych decydentów albo nie słyszała o ich istnieniu, albo nie pojmuje jak one działają i jak można je wykorzystać.

Serwisy te zaczynają dopiero istnieć w świadomości polskich internautów i powoli wychodzą poza krąg "geeków" i informatyków. Wiele wskazuje, że oba serwisy czeka dynamiczny rozwój w najbliższych latach.

Wierzę też w profesjonalizm wydawców prasy i spodziewam się, że w przyszłym roku zaczną reagować bardziej dynamicznie na zmiany jakie zachodzą w sposobie konsumpcji informacji u ich czytelników.

> Tag: , , , ,, , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Komentarze

Anonimowy pisze…
Niewykluczone też, że kierownictwo NYT po prostu postanowiło być troszkę e-trendy, być może ma być to sposób na dotarcie do (młodszego) czytelnika, który mniej chętnie sięga po papierowe media.

BTW swego czasu witryna NYT była udostępniana jako jedna z przykładowych zakładek (obok Digg właśnie) po instalacji przeglądarki Flock. Być może dzięki temu "dali się zauważyć"?
Anonimowy pisze…
i dobrze.

dziennikarstwo obywatelskie rosnie w sile ;) o publikacjach internetowych bedzie glosniej nie tylko w momentach kryzysu, kiedy zapewniaja one materialy z pierwszej reki.

mamy juz prawnie w Australii uznanego bloggera jako dziennikarza, teraz NYT wykorzystuje digga.

blogi rosna w sile.
Anonimowy pisze…
"Po raz pierwszy w historii amerykańskiej prasy, tak poważny i prestiżowy dziennik..." A wspomniany parokrotnie w tym wpisie Washington Post? Już od co najmniej paru miesięcy umożliwia dzielenie się treścią poprzez takie serwisy jak digg, reddit, del.icio.us i od momentu gdy stało się to możliwe, także facebook.com (do tej pory sam serwis na to nie pozwalał). Dlatego wydaje mi się warto podkreślić, że NYT nie jest pierwszym serwisem amerykańskiej prasy opiniotwórczej implementującym rozwiązania web 2.0. Ponadto, jeśli zebrać razem wszystkie wzmianki o Washington Post pojawiające się w tym wpisie, to raczej ta druga gazeta powinna być cytowana jako przykład ukłonu prasy w stronę mediów obywatelskich/społecznościowych. Pozdrawiam.
Anonimowy pisze…
1. Zmora gazet to akurat Google News - na Diggu prawie nie ma linkow do "klasykow" czyli tradycyjnych mediow - zamiast NYT czy CNN jest zwykle link do jakiegos bloga lub serwisu bliskiego klimatycznie diggowi.

2. Opis Facebook bardzo lakoniczny i ewidentnie opisywany po omacku, nie trafia w punkt. Facebook to przede wszystkim spolecznosc ludzi ze szkol wyzszych i srednich (dopiero od niedawna takze calej reszty).

3. NYT... nie dzieli sie swoja trescia - Digg daje przeciez tylko linka i krotki autorski opis. Zadna rewolucja - wczesniej tak samo sie "dzielil" tyle ze nieformalnie.

4. "koncepcja Web 2.0 nie jest jeszcze do końca zdefiniowana" - to akurat wiadomo chyba juz od dawna.

5. Osobiscie uwazam, ze Digg to jednak nadal serwis glownie dla geekow. Sorry, niestety. Nikt nie mowi, ze bedzie inaczej ale w tej chwili nasz rodzimy Maxior miewa wiecej UU niz Digg...
Anonimowy pisze…
A ja nie wiedzieć czemu w ten profesjonalizm polskich wydawców coś nie wierzę, może dlatego, że pracuję z nimi na codzień. Tu musi się zmienić całe pokolenie, starzy wyjadacze muszą odejść, żeby coś się ruszyło.
Anonimowy pisze…
Jesli tak sie ruszylo w prasie amerykanskiej, nie jest wykluczone, ze ruszy sie tez w Europie i w Polsce. Przeciez czytelnikow ubywa (prawie) wszedzie.