Czy ceną totalnej personalizacji jest totalny nadzór?

Personalizacja, jeden z hitów epoki Web 2.0, na „ławie podejrzanych" w „The Guardian".

Czy pomyśleliście choć przez chwilę, że „ceną totalnej personalizacji jest totalny nadzór" (
„The price of total personalisation is total surveillance”)? Tak napisał w „The Guardian" Seth Finkelstein, felietonista brytyjskiego dziennika, zwycięzca nagrody Electronic Frontier Foundation's Pioneer .

Im bardziej personalizujemy strony i narzędzia, z których korzystamy w internecie, - a robimy to coraz częściej - tym więcej informacji o sobie przekazujemy innym. I tym łatwiej będzie im nas kontrolować, gdyby mieli taki zamiar...

> Źródło:
„The Guardian"

> Tag:
,

Komentarze

Anonimowy pisze…
Pytanie czy to źle. Czy naprawdę się tego obawiamy, czy naprawdę nas to obchodzi? Jaką kontrole można nade mną sprawować? Zakupy? Jaka kontrola, bo nie do końca rozumiem. Będą podtykać mi pod nos spersonalizowaną ofertę? Super, może jest mnóstwo rzeczy które chciałbym przeczytać i pasują do mnie, a nic o nich nie wiem?

Czy też będą mnie szantażować? Pomijając fakt, ze sobie teraz mocno schlebiam, ale ktoś kto chciałby to zrobić znajdzie rzeczy bardziej bezpośrednie niż to co zostawiam w sieci.

Nie wiem, może jakiś ograniczony jestem, ale wydaje mi się to być rozdmuchanym szajsem. Tematem ogórkowym. Mylę się?
daromar pisze…
hmm, tylko kto ten nadzór ma niby sprawować?
Jeżeli tutaj chodzi o wszelkiego rodzaju serwisy społecznościowe i wyszukiwarki to chyba zagrożenie nie jest takie duże. Pod warunkiem że te serwisy nie będą tych informacji udostępniać innym w jakiejś zagregowanej formie. Ale tutaj wchodzą w grę przepisy typu ochrona danych osobowych.

Oczywiście w internecie należy z dużą ostrożnością ujawniać swoje dane, ale to żadną nowością nie jest i dotyczy też świata rzeczywistego.
Klara od Teo pisze…
Dla mnie mówienie o nadzorze czy kontroli w dobie "spersalizowanego" internetu nie jest wcale takim zupełnym absurdem. Informacje o nas rozproszone po różnych miejscach sieci raczej nie są "groźne". Ale odkąd dajemy się oplatać różnym potężnym ośmiornicom, teoretycznie coraz więcej o nas wiadomo. Zdjęcia z flickr, raporty z twittera, informacje z wyszukiwarek, z linkedin, rozmowy na facebook, notatki w googlu, informacje o koncie w adsense itd. itd. Gdyby ktoś chciał to analizować, mógłby dużo różnych wniosków wysnuć. Gdzie bywamy, jaka jest nasza siatka znajomych, co kupujemy, co nas ciekawi itd.

Widać, jak Google czy Yahoo rosną w siłę. Oferują coraz więcej fajnych usług - a jednocześnie zawłaszczają naszę obecność w sieci. Póki co nie czuję się zagrożona. Ale niepokój rozumiem.
Anonimowy pisze…
Korzystając z wyszukiwarki, z iGoogle, Gmaila, z innych narzędzi udostępnianych przez tę firmę oddajemy w jego posiadanie dość sporo danych o sobie. Jest to więcej, niż wiemy sami o sobie (nikt nie jest tak szczery wobec siebie, jak wobec wyszukiwarki), oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy identyfikowalni jako my, nie jako komputery albo użytkownicy tych komputerów. To są informacje podawane przez nas świadomie.

Inną formą zbierania o nas informacji jest targetowanie behawioralne, gdzie po sposobie klikania da się np. rozpoznać płeć, a już na pewno można śledzić zachowania w Internecie - co odwiedzamy, jak długo jesteśmy na stronach.

Kiedyś istniała firma, która instalując spyware na naszych komputerach (udostępniając "darmowe", a pożyteczne programy), zastępowała zawartość pop-upów, które były serwowane na stronach, reklamami swoich zleceniodawców. Taka sprytna internetowa sieć reklamowa.

Powstaje pytanie, jakie zagrożenia, a jakie korzyści może to przynieść. Na pewno każdy, kto docenia RSS i otrzymywanie tylko "chcianych" informacji, doceni potencjał reklamowy takiego rozwiązania - otrzyma to, czego chce. Jeśli firma wie o mnie więcej i rynek jest wystarczająco ciasny, że musi o mnie zadbać, postara się, abym otrzymał tylko takie komunikaty, co do których istnieje większe prawdopodobieństwo mojej odpowiedzi.

Może jednak chcieć sprzedać moje dane albo mnie skompromitować. Może próbować szantażu. Wcale nie jest powiedziane, że dane nie zostaną kiedyś zagregowane w jednym miejscu, łatwym do kontroli. Moc obliczeniowa komputerów rośnie, algorytmy wyszukiwawcze bądź sieci neuronowe potrafią znaleźć interesujące korelacje - nie trzeba "przedwidzących" rodem z "Raportu mniejszości", aby wyobrazić sobie, że da się znaleźć na nasz temat wiele ciekawych przewidywań, zdatnych do wykorzystania czy to biznesowego, czy innego.

Wabikiem na nas jest wygoda: wszystko w jednym miejscu, ustawione tak, jak chcemy. Dlatego, choć dotychczas sceptycznie podchodziłem do zostawiania swoich śladów w Sieci, sięgnąłem ostatnio po narzędzia oferowane przez Google. Mówi się trudno. Tyle śladów zostawiamy starając się zaistnieć w Web 2.0, że to niewielki uszczerbek.