Dzięki internetowi i nowym technologiom, zwykli ludzie mogą dziś uczestniczyć na szeroką skalę w procesie tworzenia informacji, zarezerwowanym dotąd dla profesjonalnych wydawców i dziennikarzy.
Jedni wysyłają maile i sms-y do różnych redakcji, inni sami otwierają własne media - blogi tematyczne, np. o tsunami lub o przepisach kulinarnych babci. Inni tworzą diaporamy, czyli internetowe albumy zdjęciowe, zapierające nieraz dech w piersiach, np. z karnawału w Rio, prawie jak z „National Geographic".
Amatorzy bez kompleksów wkraczają w zakazane rewiry dziennikarstwa. Bez warsztatu, bez wiedzy choćby o podstawach naszego zawodu. Nie słyszeli o 5w i tak naprawdę nie jest im to potrzebne. Informują, komentują, opiniują, cieszą się i bawią w cyberprzestrzeni jak dzieci.
Ale też walczą o swoje prawa np. na poziomie społecznosci lokalnych. Przedsiębiorczy amatorzy, zamiast czekac na informację, sami zabierają sie za jej przekazywanie innym. Piszą o koncercie Stinga, polityce, planowaniu przestrzennym, dziurach na jezdni i przejechanych psach. To zjawisko nazywane jest „dziennikarstwem obywatelskim".
Media w Europie Zachodniej i w USA nauczyły się - a raczej uczą się - z tym żyć i wykorzystywać to w celach redakcyjnych, wizerunkowych, a nawet czysto biznesowych. To niekończące się źródło tematów - i oszczędnosci - dla gazet regionalnych i lokalnych.
W polskich mediach, tak chłonnych zazwyczaj na zachodnie recepty na sukces, nie widać jeszcze zainteresowania tym trendem, który rozwija się z niebywała dynamiką. Na ten temat nawet niewiele się pisze, być może za sprawą pewnej poprawności medialnej, która panuje w Polsce.
W polskim Google znalazłem na pierwszych stronach wyników tylko jeden odnośnik do prawdziwego tekstu o dziennikarstwie obywatelskim. To artykuł o dziennikarstwie obywatelskim, (ale nie u nas tyko na Zachodzie) z miesięcznika „Press" z 17 sierpnia 2005 r. (i to nie ze stron „Press" tylko z Wirtualnej Polski!). Kto czyta „Press" w wakacje? Dlaczego nawet branżowe pismo dziennikarzy omija ten temat szerokim łukiem?
W polskich mediach niewiele też się na tym polu dzieje. W redakcjach mówi o tym, że „trzeba to jakoś wykorzystać", „trzeba coś z tym zrobić", ale to „pieśń przyszłości", jak przyznaje jeden z naczelnych dużego dziennika. Inicjatywy „Nowego Dnia , „Nowej Trybuny Opolskiej" czy „Super Expressu" są jednymi z niewielu, które mają na celu wciągnięcie czytelników we współredagowanie czy w dostarczanie treści do gazet.
Dlaczego tak się dzieje? Przyczyny:
Co o tym myślicie?
Jedni wysyłają maile i sms-y do różnych redakcji, inni sami otwierają własne media - blogi tematyczne, np. o tsunami lub o przepisach kulinarnych babci. Inni tworzą diaporamy, czyli internetowe albumy zdjęciowe, zapierające nieraz dech w piersiach, np. z karnawału w Rio, prawie jak z „National Geographic".
Amatorzy bez kompleksów wkraczają w zakazane rewiry dziennikarstwa. Bez warsztatu, bez wiedzy choćby o podstawach naszego zawodu. Nie słyszeli o 5w i tak naprawdę nie jest im to potrzebne. Informują, komentują, opiniują, cieszą się i bawią w cyberprzestrzeni jak dzieci.
Ale też walczą o swoje prawa np. na poziomie społecznosci lokalnych. Przedsiębiorczy amatorzy, zamiast czekac na informację, sami zabierają sie za jej przekazywanie innym. Piszą o koncercie Stinga, polityce, planowaniu przestrzennym, dziurach na jezdni i przejechanych psach. To zjawisko nazywane jest „dziennikarstwem obywatelskim".
Media w Europie Zachodniej i w USA nauczyły się - a raczej uczą się - z tym żyć i wykorzystywać to w celach redakcyjnych, wizerunkowych, a nawet czysto biznesowych. To niekończące się źródło tematów - i oszczędnosci - dla gazet regionalnych i lokalnych.
W polskich mediach, tak chłonnych zazwyczaj na zachodnie recepty na sukces, nie widać jeszcze zainteresowania tym trendem, który rozwija się z niebywała dynamiką. Na ten temat nawet niewiele się pisze, być może za sprawą pewnej poprawności medialnej, która panuje w Polsce.
W polskim Google znalazłem na pierwszych stronach wyników tylko jeden odnośnik do prawdziwego tekstu o dziennikarstwie obywatelskim. To artykuł o dziennikarstwie obywatelskim, (ale nie u nas tyko na Zachodzie) z miesięcznika „Press" z 17 sierpnia 2005 r. (i to nie ze stron „Press" tylko z Wirtualnej Polski!). Kto czyta „Press" w wakacje? Dlaczego nawet branżowe pismo dziennikarzy omija ten temat szerokim łukiem?
W polskich mediach niewiele też się na tym polu dzieje. W redakcjach mówi o tym, że „trzeba to jakoś wykorzystać", „trzeba coś z tym zrobić", ale to „pieśń przyszłości", jak przyznaje jeden z naczelnych dużego dziennika. Inicjatywy „Nowego Dnia , „Nowej Trybuny Opolskiej" czy „Super Expressu" są jednymi z niewielu, które mają na celu wciągnięcie czytelników we współredagowanie czy w dostarczanie treści do gazet.
Dlaczego tak się dzieje? Przyczyny:
- Wydawcy nie są zainteresowani tym zjawiskiem, gdyż nie przekłada się ono na bezpośrednie przychody, ani ze sprzedaży egzemplarzowej, ani z ogłoszeń, ani z reklam. Nie widzą korzyści z udzielania pomocy w rozwoju „dziennikarstwa obywatelskiego", ani nie wiedzą jeszcze jak je włączyć w strategię redakcyjną. Bo i który dziennikarz będzie w stanie odpowiedzieć swojemu prezesowi na pytanie: „Słuchaj, czy my jesteśmy w stanie zarobić na tych blogach?".
- Marketingowcy w prasie są tak samo zagubieni jak wydawcy w internetowym gąszczu. Obce są im takie pojęcia jak podcasting, pozycjonowanie czy RSS. Dla nich to czarna magia. Nie są w stanie doradzić wydawcom w jakim kierunku należy iść, bo sami tego nie wiedzą. Na szczęście, oni są nastawieni na rezultat, działają zadaniowo i szybko się uczą.
- Redaktorzy naczelni wahają się. Czują, że to jest to, Chcą i boją się. Chcieliby wprowadzić jeszcze bardziej czytelnika do gazety, otworzyć mu swoje łamy i strony internetowe. Ale, z drugiej strony, internet jest dla wielu z nich. podobnie jak dla ich szefów, jak ziemia nieznana, szczególnie jeżeli chodzi o synergię print i on line. Boją się porażki, boją się „kanibalizacji" wydania papierowego przez internet, a wydawca rozlicza ich nie z internetu, tylko z papieru, bo to „papier zarabia pieniądze". W tym temacie „jesteśmy jaskiniowcami", powiedział mi kilka dni temu jeden z kolegów redaktorów
- Dziennikarze i fotoreporterzy też się boją, że wpuszczając na łamy domorosłych żurnalistów podetną sobie gałąź, na której siedzą. Jak wiemy, strona nie jest z gumy, wierszówka też. Będą więc bronić się rękami i nogami przed konkurencją z zewnątrz.
Co o tym myślicie?
Komentarze
Robek