A gdyby tak YouTube, największy na świecie serwis do przechowywania i dzielenia się wideo, czy Google Video, zaczęły płacić internautom za umieszczanie klipów?
Pomysł, żeby płacić za tzw. kontent, czyli treści produkowane przez internautów w zależności od sukcesu jaki osiągają, czyli ruchu jaki generują na stronie, nie jest nowy. Od dawna krąży w cyberprzestrzeni. Amerykańska witryna Eefoof właśnie wcieliła go w życie.
Zasada Eefoof jest prosta i trzeba przyznać - chwytliwa w naszej erze internetowej darmochy: „Płacimy za każdą pracę". Za realizację amatorskich wideo też.
Po raz pierwszy, ktoś uznaje otwarcie, że kreacje internautow mają konkretną wartość. To może być prawdziwa rewolucja nie tylko w galaktyce kilkuset platform wymiany wideo, zdominowanych przez YouTube, ale też w całym internecie.
Czy to oznacza, że każdy internauta zarobi pieniądze? Oczywicie, że nie. Zarobią tylko ci, którzy umieszczą w serwisie hity własnej produkcji:
Im większa oglądalność kreacji, tym wyższe wynagrodzenie. Będzie ono naliczane w stosunku do dochodów z reklamy wygenerowanych przez Eefoof.
Przykład: jeżeli jakiś klip wideo wygeneruje 1% ruchu w tym serwisie w ciągu miesiąca, autor klipu otrzyma 1% wszystkich dochodów z reklamy z całego miesiąca, minus koszty stałe w wysokości 0,5%.
To obiecuje Eefoof. Lecz czy będzie na tyle odważny, żeby publikować otwarcie wysokość swoich obrotów? Myślę, że łatwiej będzie mu jednak udostępnić samą statystykę klikow.
Pomysł jest ciekawy i chwalebny, ale czy będzie na tyle skuteczny, by zapewnić szczęśliwą egzystencję Eefoof i jego autorom? Analitycy biznesowi powątpiewają w ten model biznesowy, a autorzy już zagłosowali na tak na serwisach newsowych tworzonych przez samych internautów: Digg.com i Slashdot.com.
> Tag: internet, wideo, web 2.0, model biznesowy, model biznesowy, YouTube, Google
Pomysł, żeby płacić za tzw. kontent, czyli treści produkowane przez internautów w zależności od sukcesu jaki osiągają, czyli ruchu jaki generują na stronie, nie jest nowy. Od dawna krąży w cyberprzestrzeni. Amerykańska witryna Eefoof właśnie wcieliła go w życie.
Zasada Eefoof jest prosta i trzeba przyznać - chwytliwa w naszej erze internetowej darmochy: „Płacimy za każdą pracę". Za realizację amatorskich wideo też.
Po raz pierwszy, ktoś uznaje otwarcie, że kreacje internautow mają konkretną wartość. To może być prawdziwa rewolucja nie tylko w galaktyce kilkuset platform wymiany wideo, zdominowanych przez YouTube, ale też w całym internecie.
Czy to oznacza, że każdy internauta zarobi pieniądze? Oczywicie, że nie. Zarobią tylko ci, którzy umieszczą w serwisie hity własnej produkcji:
- wideo
- zdjęcie
- nagranie audio.
Im większa oglądalność kreacji, tym wyższe wynagrodzenie. Będzie ono naliczane w stosunku do dochodów z reklamy wygenerowanych przez Eefoof.
Przykład: jeżeli jakiś klip wideo wygeneruje 1% ruchu w tym serwisie w ciągu miesiąca, autor klipu otrzyma 1% wszystkich dochodów z reklamy z całego miesiąca, minus koszty stałe w wysokości 0,5%.
To obiecuje Eefoof. Lecz czy będzie na tyle odważny, żeby publikować otwarcie wysokość swoich obrotów? Myślę, że łatwiej będzie mu jednak udostępnić samą statystykę klikow.
Pomysł jest ciekawy i chwalebny, ale czy będzie na tyle skuteczny, by zapewnić szczęśliwą egzystencję Eefoof i jego autorom? Analitycy biznesowi powątpiewają w ten model biznesowy, a autorzy już zagłosowali na tak na serwisach newsowych tworzonych przez samych internautów: Digg.com i Slashdot.com.
> Tag: internet, wideo, web 2.0, model biznesowy, model biznesowy, YouTube, Google
Komentarze