Kto zabił blogosferę? Pytanie jakie stawia na swoim blogu Rough Type znany amerykański pisarz i blogger Nicolas Carr, były redaktor naczelny „Harvard Business Review" i autor słynnej książki Does IT Matter? Information Technology and the Corrosion of Competitive Advantage, brzmi na pierwszy rzut oka jak requiem dla blogosfery.
Carr stawia tezę, że blogi ciągle istnieją, ale sama blogosfera umarła. Umarła, bo według Carra największe blogi upodobniły się, lub zostały zostały wchłonięte przez media mainstream'owe. Nadzieja, że blogosfera mogłaby kiedyś stać się alternatywą dla tradycyjnych mediów okazała się naiwna i iluzoryczna - uważa Carr.
Zgadzam się z analizą Nicolasa Carra, ale nie z jego wnioskami, które postrzegam bardziej jako figurę retoryczną, niż jako logiczny zbiór argumentów. Moja szklanka jest do połowy pełna.
To prawda, że blogi zbanalizowały się, stały się klasycznym elementem cyberprzestrzeni. Cóż może być dziś bardziej normalnego, niż własny blog? Piszą je gimnazjalistki, architekci i politycy, piszą - z różnym skutkiem - firmy, od Coca Coli do Knaufa, PR-owcy i marketingowcy.
Blogerzy nie są już jednak postrzegani jak pionierzy nowego, lepszego - bo mniej komercyjnego i bardziej ludzkiego - internetu. Zresztą kilku z tych pionierów rozczarowanych merkantylizacją blogosfery, jak na przykład Amerykanin Jason Calcanis czy Francuz Versac (który - jak sam mówi - miał dość powtarzania, że nie jest „gwiazdą blogosfery" i „jednym z najbardziej wpływowych blogerów"), zawiesiło rękawice na kołku. Karawana idzie jednak dalej...
Uważam, że blogosfera weszła po prostu w wiek dojrzałości. To następny etap rozwoju, który w żaden sposób nie narusza fundamentów blogosfery, a jedynie modyfikuje niektóre z tkanek jej ekosystemu. Uważam tak z dwóch powodów.
Po pierwsze, z jakościowego punktu widzenia, blogosfera podzieliła się i rozwartwiła. Jak w społeczeństwie, mamy tu do czynienia z klasami:
Ewolucja niektórych blogów wydaje mi się najzupełniej naturalna: największe z nich stały się wpływowymi mediami - jak plotkarski Drudge Report, który okazał się bardziej popularny w wyborach prezydenckich w USA niż New York Times, ABC News i The Huffington Post.
Czy można jeszcze mówić o blogach w przypadku Engadget, Techcrunch, czy HuffingtonPost?, które mają powyżej ilkaset tysięcy użytkowników miesięcznie? Przecież to prawdziwe profesjonalne serwisy informacyjne, dla których pracują całe zespoły specjalistów, jak w mediach profesjonalnych, tradycyjnych.
Takich mega-blogów jest może kilka procent ogółu blogów. To dobrze, że istnieją, gdyż dzięki nim poprzeczka idzie w górę i raczej rośnie poziom merytoryczny treści produkowanych przez blogerów.
Równocześnie, największe media - jak „New York Times", „The Guardian", czy „Le Monde" pootwierały dziesiątki, jeśli nie setki blogów i pozatrudniały blogerów. Nie płacą im jakichś niebotycznych wierszówek, ale płacą, co nie wszystkim się podoba.
W przeciwieństwie do Carra, uważam, że to dobrze, że media nauczyły się współpracować z blogosferą, gdyż tak czy owak zawodowi dziennikarze sa skazani na współpracę z amatorami. Media coraz częściej zresztą płacą dziennikarzom i blogerom od klikniecia. Choć jestem z zawodu i z wykształcenia dziennikarzem (teraz „byłym"), cieszę się, że blogerzy-dziennikarze obywatelscy odebrali zawodowym dziennikarzom monopol na informację i ciągle to robią, coraz to lepiej. Cóż, żyjemy w epoce mikromediów, fragmentaryzacji i konwergencji...
Niektóre blogi zaczęły na siebie zarabiać niezależnie od mediów, już nie tylko w USA czy we Francji, ale również w Polsce, czego przykładem są chociażby Maciej Budzich z Mediafun, sponsorowany przez Agito.pl, czy Grzegorz Marczak z Antyweb, który pisze dla Webhosting.pl. Zarabiają blogi na Blox.pl i na innych platformach blogowych. Czy oznacza to, że przestały być blogami? Wprost przeciwnie, to - jak głosi slogan na Blomedia.pl - „media nowej generacji".
Ważne jest przede wszystkim to, że i te wpływowe, i te z banerami reklamowymi, i inne blogi pozostały, jak XVIII-wieczne kawiarenki, miejscami, gdzie można przyjść, by podyskutować. W blogosferze są sympatyczne kafejki, okopcone od gorących komentarzy puby, wyrafinowane restauracje, ale są też dryfujące na obrzeżach speluny-zrzędowiska. Pełne spektrum różnorodności.
W Web 1.0, model przekazu informacji opiera sie głównie na monologu ("My tworzymy treść, a Ty ją czytasz"). Blogi, należące do epoki Web 2.0, oferują o wiele atrakcyjniejszy i bliższy współczesnemu internaucie model współtworzenia, oparty na konwersacji ("Ja tworzę treść, my rozmawiamy, Ty możesz współtworzyć"). Konwersacja jest tu ważniejsza nawet niż sama informacja, gdyż wzbogaca tę informację i przybliża ją innym czytelnikom.
Znany amerykański bloger, Andrew Sullivan, tłumaczy, że w kontakcie z czytelnikami jego teksty stają się dzięki blogowi bardziej profesjonalne, a on sam czuje się bardziej wolny, niż kiedy pisał tylko do prasy (Why I blog). Tak więc konwersacja i bazujące na niej małe społeczności istnieją i mają się dobrze. Fundamenty blogosfery pozostają nienaruszone.
Po drugie, z ilościowego punktu widzenia, blogosfera ciągle rozwija się, wolniej, ale bez przerwy. Technorati indeksuje obecnie 133 miliony blogów. Co sekundę powstaje kilka nowych blogów.
Jednak ciągle łatwiej jest blog otworzyć, niż go prowadzić: większość z tych blogów jest opuszczonych i zapomnianych przez autorów, a inne media społeczne, głównie serwisy społecznościowe jak Facebook czy MySpace, podgryzają ich popularność - jak wynika z ostatniego State of the Blogosphere - 2008 publikowanego corocznie przez Technorati.
Ale to nic nowego. Blogów aktywnych nie było prawdopodobnie nigdy więcej niż 1,2 miliona. Teraz jest ich aż 1,5 miliona. A dynamika wzrostu niektórych serwisów społecznościowych - Facebook, MySpace, Bebo, Orkut - jest regularnie wyższa niż blogosfery od kilku lat.
Mimo to, to blogi, a nie serwisy społecznościowe, wpływają na opinie i decyzje zakupowe internautów. Nawet reklamy zamieszczane na blogach są bardziej wiarygodne, niż reklamy w serwisach społecznościowych - twierdzi Jupiter Research.
Nie poddawajmy się nostalgicznemu spleenowi, jaki ogarnął Nicolas Carr. Blogosfera nie umiera. Ona się zmienia.
Wystarczy przeczytać co o niej mówią jej głowni aktorzy (Trendspotting at BlogWorldExpo: What’s Next in Blogging and Social Media?), by zrozumieć, że to nie koniec, tylko początek nowej ery. Miejmy nadzieję, że będziemy w niej jeszcze ważniejsi niż w erze Web 2.0.
Carr stawia tezę, że blogi ciągle istnieją, ale sama blogosfera umarła. Umarła, bo według Carra największe blogi upodobniły się, lub zostały zostały wchłonięte przez media mainstream'owe. Nadzieja, że blogosfera mogłaby kiedyś stać się alternatywą dla tradycyjnych mediów okazała się naiwna i iluzoryczna - uważa Carr.
Zgadzam się z analizą Nicolasa Carra, ale nie z jego wnioskami, które postrzegam bardziej jako figurę retoryczną, niż jako logiczny zbiór argumentów. Moja szklanka jest do połowy pełna.
Blogi stały się banalne
To prawda, że blogi zbanalizowały się, stały się klasycznym elementem cyberprzestrzeni. Cóż może być dziś bardziej normalnego, niż własny blog? Piszą je gimnazjalistki, architekci i politycy, piszą - z różnym skutkiem - firmy, od Coca Coli do Knaufa, PR-owcy i marketingowcy.
Blogerzy nie są już jednak postrzegani jak pionierzy nowego, lepszego - bo mniej komercyjnego i bardziej ludzkiego - internetu. Zresztą kilku z tych pionierów rozczarowanych merkantylizacją blogosfery, jak na przykład Amerykanin Jason Calcanis czy Francuz Versac (który - jak sam mówi - miał dość powtarzania, że nie jest „gwiazdą blogosfery" i „jednym z najbardziej wpływowych blogerów"), zawiesiło rękawice na kołku. Karawana idzie jednak dalej...
Uważam, że blogosfera weszła po prostu w wiek dojrzałości. To następny etap rozwoju, który w żaden sposób nie narusza fundamentów blogosfery, a jedynie modyfikuje niektóre z tkanek jej ekosystemu. Uważam tak z dwóch powodów.
Pronetariat i digitariat
Po pierwsze, z jakościowego punktu widzenia, blogosfera podzieliła się i rozwartwiła. Jak w społeczeństwie, mamy tu do czynienia z klasami:
- „pronetariat" - masy, które dzięki internetowi otrzymały narzędzia komunikacji przez co odgrywają coraz większą rolę w globalnym procesie tworzenia i dystrybucji informacji (Joël do Rosnay, 2007),
- jest klasa średnia i
- są elity, które zbierają śmietankę w postaci zasięgu i pieniędzy - „digitariat" jakby powiedział Umberto Eco.
Ewolucja niektórych blogów wydaje mi się najzupełniej naturalna: największe z nich stały się wpływowymi mediami - jak plotkarski Drudge Report, który okazał się bardziej popularny w wyborach prezydenckich w USA niż New York Times, ABC News i The Huffington Post.
Czy można jeszcze mówić o blogach w przypadku Engadget, Techcrunch, czy HuffingtonPost?, które mają powyżej ilkaset tysięcy użytkowników miesięcznie? Przecież to prawdziwe profesjonalne serwisy informacyjne, dla których pracują całe zespoły specjalistów, jak w mediach profesjonalnych, tradycyjnych.
Takich mega-blogów jest może kilka procent ogółu blogów. To dobrze, że istnieją, gdyż dzięki nim poprzeczka idzie w górę i raczej rośnie poziom merytoryczny treści produkowanych przez blogerów.
Media nauczyły się współpracować z blogosferą
Równocześnie, największe media - jak „New York Times", „The Guardian", czy „Le Monde" pootwierały dziesiątki, jeśli nie setki blogów i pozatrudniały blogerów. Nie płacą im jakichś niebotycznych wierszówek, ale płacą, co nie wszystkim się podoba.
W przeciwieństwie do Carra, uważam, że to dobrze, że media nauczyły się współpracować z blogosferą, gdyż tak czy owak zawodowi dziennikarze sa skazani na współpracę z amatorami. Media coraz częściej zresztą płacą dziennikarzom i blogerom od klikniecia. Choć jestem z zawodu i z wykształcenia dziennikarzem (teraz „byłym"), cieszę się, że blogerzy-dziennikarze obywatelscy odebrali zawodowym dziennikarzom monopol na informację i ciągle to robią, coraz to lepiej. Cóż, żyjemy w epoce mikromediów, fragmentaryzacji i konwergencji...
Niektóre blogi zaczęły na siebie zarabiać niezależnie od mediów, już nie tylko w USA czy we Francji, ale również w Polsce, czego przykładem są chociażby Maciej Budzich z Mediafun, sponsorowany przez Agito.pl, czy Grzegorz Marczak z Antyweb, który pisze dla Webhosting.pl. Zarabiają blogi na Blox.pl i na innych platformach blogowych. Czy oznacza to, że przestały być blogami? Wprost przeciwnie, to - jak głosi slogan na Blomedia.pl - „media nowej generacji".
Blogi jak kawiarenki w XVIII wieku
Ważne jest przede wszystkim to, że i te wpływowe, i te z banerami reklamowymi, i inne blogi pozostały, jak XVIII-wieczne kawiarenki, miejscami, gdzie można przyjść, by podyskutować. W blogosferze są sympatyczne kafejki, okopcone od gorących komentarzy puby, wyrafinowane restauracje, ale są też dryfujące na obrzeżach speluny-zrzędowiska. Pełne spektrum różnorodności.
W Web 1.0, model przekazu informacji opiera sie głównie na monologu ("My tworzymy treść, a Ty ją czytasz"). Blogi, należące do epoki Web 2.0, oferują o wiele atrakcyjniejszy i bliższy współczesnemu internaucie model współtworzenia, oparty na konwersacji ("Ja tworzę treść, my rozmawiamy, Ty możesz współtworzyć"). Konwersacja jest tu ważniejsza nawet niż sama informacja, gdyż wzbogaca tę informację i przybliża ją innym czytelnikom.
Znany amerykański bloger, Andrew Sullivan, tłumaczy, że w kontakcie z czytelnikami jego teksty stają się dzięki blogowi bardziej profesjonalne, a on sam czuje się bardziej wolny, niż kiedy pisał tylko do prasy (Why I blog). Tak więc konwersacja i bazujące na niej małe społeczności istnieją i mają się dobrze. Fundamenty blogosfery pozostają nienaruszone.
133 miliony blogów i ciągle rośnie
Po drugie, z ilościowego punktu widzenia, blogosfera ciągle rozwija się, wolniej, ale bez przerwy. Technorati indeksuje obecnie 133 miliony blogów. Co sekundę powstaje kilka nowych blogów.
Jednak ciągle łatwiej jest blog otworzyć, niż go prowadzić: większość z tych blogów jest opuszczonych i zapomnianych przez autorów, a inne media społeczne, głównie serwisy społecznościowe jak Facebook czy MySpace, podgryzają ich popularność - jak wynika z ostatniego State of the Blogosphere - 2008 publikowanego corocznie przez Technorati.
Ale to nic nowego. Blogów aktywnych nie było prawdopodobnie nigdy więcej niż 1,2 miliona. Teraz jest ich aż 1,5 miliona. A dynamika wzrostu niektórych serwisów społecznościowych - Facebook, MySpace, Bebo, Orkut - jest regularnie wyższa niż blogosfery od kilku lat.
Mimo to, to blogi, a nie serwisy społecznościowe, wpływają na opinie i decyzje zakupowe internautów. Nawet reklamy zamieszczane na blogach są bardziej wiarygodne, niż reklamy w serwisach społecznościowych - twierdzi Jupiter Research.
Nie dla nostalgicznego spleenu
Nie poddawajmy się nostalgicznemu spleenowi, jaki ogarnął Nicolas Carr. Blogosfera nie umiera. Ona się zmienia.
Wystarczy przeczytać co o niej mówią jej głowni aktorzy (Trendspotting at BlogWorldExpo: What’s Next in Blogging and Social Media?), by zrozumieć, że to nie koniec, tylko początek nowej ery. Miejmy nadzieję, że będziemy w niej jeszcze ważniejsi niż w erze Web 2.0.
Komentarze
Naprawdę wypadałoby aby "eksperci" czytali swoje posty przed publikacją.
Takie błędy są żenujące dla czytelników bardziej niż dla autorów. Zrobiło mi się trochę wstyd, że chciałem się zapoznać z Twoją opinią.
Grzegorz Marczak
Naprawdę powinniśmy wszyscy czytać swoje posty przed publikacją - tobie łatwiej bo masz Wordpressa. Mój blog najmniejszy, wiec najłatwiej wpadki przechodzą :)
Może osoba, która nie siedzi w temacie - tak myśli.
Ja widzę jednak jak żyje, rozwija się i MA SIę CAłKIEM DOBRZE!
Tutaj pewnie przydałyby się pewne uściślenia, SKORO same statystyki wizyt, czy ilość linków sprawy nie załatwią.