Już w 2010 roku polskie wydawnictwa i grupy mediowe będą próbowały
sprzedawać na szerszą skalę swoje treści: teksty, zdjęcia i wideo, testując nowe modele biznesowe.
Producenci informacji: tradycyjne media i media internetowe wprowadzą prawdopodobnie w pierwszej kolejności model Freemium, w którym część informacji będzie za darmo, a
cześć za opłatą w tzw. wersji Premium. Model ten znakomicie opisuje w swojej książce pt. "Free" Chris Anderson.
Nikt jeszcze nie wie
ile to będzie kosztować, nawet Agora, najbardziej innowacyjna i dynamiczna grupa multimedialna w kraju. Rynek tradycyjnych mediów, składający sie w większości przypadków z naśladowców, czeka na ruch Agory.
Jeśli Agora wprowadzi opłaty za treści,
inni pójdą za nią, kopiując rozwiązania lepiej lub gorzej wypracowane przez wydawcę Gazety Wyborczej i portalu Gazeta.pl. A jeśli nie wprowadzi? Pytanie bowiem czy Agora, która jest po dwóch stronach barykady, ma interes w tym, by walczyć o płatną informację?
Najpierw model Freemium adresowany do klienta detalicznego, jakim są internauciWedług mojej wiedzy, istnieje ponad 10 modeli biznesowych opartych na treściach, które funkcjonują w tzw. modelu biznesowym Długiego Ogona (Long Tail). Pracuję obecnie nad ich udoskonaleniem dla jednej z największych grup wydawniczych w Polsce. Niektóre z tych modeli mogą zacząć funkcjonować
już od przyszłego roku, ale za wcześnie, by o tym mówić.
W Polsce najszybciej zacznie prawdopodobnie działać wspomniany powyżej model Freemium adresowany do klienta detalicznego, jakim są internauci. Będzie on rozwijał się powoli, ale w miarę regularnie.
Jego sukces zależy w dużej mierze od tego czy wydawcom i dziennikarzom uda się zaoferować prawdziwą wartość dodaną, za którą internauci będą gotowi zapłacić. Bo jakość i wiarygodność informacji nie są w ogóle ewidentne i czytelne na pierwszy rzut oka dla znakomitej większości internautów. Jednym ze skutków ubocznych masowej dystrybucji darmowej informacji w internecie: informacji brutto (news) i informacji z wartością dodaną (np. analiza, porady specjalistyczne, śledztwo dziennikarskie), było rozmycie pojęcia wartości tej informacji.
Paradoksalnie, wydawnictwa prasowe, które są znanymi i wiarygodnymi markami,
mogą zarobić niezłe pieniądze na sprzedaży produktów i usług, których jeszcze nie sprzedają, gdyż po prostu nie wiedzą o ich istnieniu.
Jaką informację można dziś sprzedać w internecieTowarem, który na dzień dzisiejszy ma najwięcej potencjalnych nabywców jest
informacja ekonomiczna i specjalistyczna. Sprzedają ją dziś w internecie bez problemu gazety ekonomiczne np. amerykański The Wall Street Journal (który jest obecnie pierwszym amerykańskim dziennikiem przed USA Today!) czy francuski Les Echos. Sprzedać można też niektóre materiały poradnikowe, wśród których największy sukces wróżę wideo (model "How to...", wideo-learning, może wideo-pytania...). Nie wierzę w podcasty, które rozwijają się zbyt wolno poza USA.
W przyszłym roku w Polsce
do sprzedaży trafić może informacja lokalna. Portale są gotowe zapłacić za nią każda sumę - nawet jeśli o tym jeszcze nie wiedzą -, bo jest to informacja unikatowa i ekskluzywna. To na razie towar tylko dla hurtowników, jak portale i duże agregatory. Ale to towar pierwszej klasy, bo tylko wydawcy prasy regionalnej, lokalnej i sublokalnej mają struktury w terenie i są w stanie dostarczyć tego typu informację, która jest - nie wszyscy to wiedzą - najdroższą do wyprodukowania informacją na świecie.
Czy publicystyka jest towarem na sprzedaż? Wątpię. Nie udało się jej sprzedać w hiszpańskim El Pais, francuskim Le Monde, brytyjskim The Guardian, ani w amerykańskim New York Times (pamiętacie "Times Select"?) czy na Slate.com. Jest to więc, przynajmniej na razie, tylko
narzędzie do budowania wizerunku i zasięgu, co w niczym nie umniejsza roli publicystyki w modelu biznesowym mediów. Myślę tu o publicystyce w szerokim tego słowa znaczeniu: polityczna, społeczna, kulturalna, sportowa i oczywiście gospodarcza ("It's the
economy,
stupid").
Kultura darmochy ma dwa historyczne źródłaZ badań wnika, że internauci, przyzwyczajeni do tego, że w internecie wszystko jest za darmo, nie są gotowi na płacenie za informację.
Kultura darmochy jest jedną z cech charakterystycznych naszej ery post-mediowej. Ma ona dwa historyczne źródła: naukowcy i startup'y sprzed wybuchu bańki internetowej z 2000 roku.
Dla badaczy uniwersyteckich, informacja jest dobrem, którym warto, a nawet trzeba się dzielić nieodpłatnie z innymi w internecie. Robią to od zawsze. Dla startup’ów z końca lat 90., darmowe usługi jawiły się jako nowy, uniwersalny klucz do sukcesu.
Rozpowszechnili oni darmochę
na koszt zafascynowanych siecią inwestorów, którzy uwierzyli w bajeczki o milionowych zasięgach witryn internetowych i o milionowych przychodach. Na co poszły pieniądze z inwestycji? Na marketing.
Z informacją w internecie będzie tak jak z plastikowymi torbami w hipermarketach
A my
uwierzyliśmy, że teraz wszystko będzie za darmo i to na zawsze. Bo jak udaje się Googlowi, pierwszej na świecie firmie ery post-Gutenberga, który to Google oferuje za darmo dziesiątki usług i informacje produkowanych przez innych, to znaczy, że uda się też innym. Wiemy jak to się skończyło dla marzycieli z lat 2000.: plajty, wyprzedaż, masowe zwolnienia...
Myślę, że z informacją w internecie będzie tak jak z plastikowymi torbami w hipermarketach. Kilka lat temu, każdy hipermarket rozdawał torby garściami za darmo. Teraz każą sobie za nie płacić, niby w imię ekologii. I
płacimy, bez szemrania.
Portale jako pierwsze będą musiały płacić za informacjęWprowadzenie opłat za treści przez tradycyjne media, głównie prasę, będzie miało również konsekwencje dla wielu graczy polskiego internetu, w szczególności dla portali, agregatorów i innych witryn, które same nie produkują informacji. Większość z polskich portali albo tworzy ją w znikomych ilościach (
zaledwie 5-10% własnych informacji w przypadku Onetu), albo nie tworzy jej w ogóle.
Gracze internetowi, tzw.
pure players, czy tego chcą czy nie, będą musieli zaakceptować nowe reguły gry i myślę, że oni jako pierwsi zaczną prawdopodobnie regularnie płacić za treści, które agregują. Będą płacić, tak jak to robią już zresztą niektórzy z nich, w barterze w zamian za ruch, albo gotówką.
Onet wyszedł z inicjatywą rozmów z wydawcami
Duzi gracze, jak Onet, są chyba tego świadomi. W kwietniu 2009 r, Onet wyszedł z inicjatywą rozmów z wydawcami na temat opłat za produkowane przez nich treści. Propozycja Onetu jest j
ak miód na serce wydawców, których mniej lub bardziej dotkliwie dotknął kryzys w reklamie. Jednak na razie niewiele się dzieje w tej materii. Wiele wskazuje na to, że inicjatywa Onetu była czysto "piarowa" i nie poszedł za nią żaden konkret. Co gorsza, jak powiedział mi jeden z wydawców: "propozycji kupowania najlepszych tekstów za parę złotych (nigdy za ruch) nie towarzyszyło zaprzestanie przez grupę ITI procederu kradzieży treści wydawców".
Tak naprawdę, duże portale cieszą się, że Onet przejął inicjatywę, bo mają interes w tym, by uregulować kwestię praw autorskich.
Od nich bowiem masowo treści wykradają małe serwisy, które nie płacą już w ogóle nic a nic nikomu, tylko nieraz wysyłają maile z prośbą o zgodę na jednorazowe zamieszczenie jakiegoś tekstu, po czym zamieszczają wszystkie teksty jak leci.
Propozycja Onetu, jeśli spotka się z konkretną reakcją wydawców prasy, może nas zbliżyć do powstania nowego ładu w internecie, a modele wypracowane w Polsce posłużą być może za przykład dla innych krajów.
W wypracowaniu nowego ładu kluczową role odegrać może Izba Wydawców Prasy. Jej członkom
brakuje jednak - w mojej opinii - zdecydowania, inicjatywy i - przede wszystkim - pewności siebie.
Symboliczne zwycięstwo InforuW tym kontekście,
przełomowym wydarzeniem w relacjach między producentami informacji a portalami i agregatorami może być proces o nielegalne wykorzystywanie kontentu wygrany przez Wydawnictwo Infor Biznes, w październiku tego roku, przeciwko firmie Al Pari Business Centre Norbert Poliński.
Jeśli wyrok w sprawie o ochronę autorskich praw majątkowych i zapłatę odszkodowania dla Inforu potwierdzą inne instancje, za Inforem pójdą inni wydawcy świadomi stawki o jaka toczy sie ta gra.
Precedensowe też są ugody jakie zawarły z Inforem dwa inne serwisy: paliwa.pl i e-financial.pl. Zgodziły się one zwrócić Inforowi pieniądze w usługach za treści, które uprzednio pobierały za darmo, bez informowania o tym wydawcy.
Błądzą w internecie jak dzieci we mgleNiestety, w Polsce
wydawców świadomych tej stawki można policzyć na palcach jednej reki. Wydawcy prasowi potrafią produkować informację wysokiej jakości, ale nie potrafią na niej zarabiać w internecie, gdzie budżety reklamowe stanowią - w ich przypadku - ułamek tego, co zgarniają dzięki papierowi. Boja się upomnieć o swoje, tak jak to zrobił Infor.
Nie rozumieją internetu, nie mają web-strategów i web-wizjonerów,
nie mają pomysłu na biznes w sieci. Są zagubieni i błądzą w internecie jak dzieci we mgle. I nie za bardzo wiedzą kto, komu i za co miałby płacić w internecie.
Czy gracze internetowi próbują wykorzystać ignorancję papierowych wydawców?Z jednej strony mamy argumenty producentów informacji: agregatory, takie jak Wykop, próbują wykorzystać ignorancję wydawców o papierowej mentalności i upiec kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jeden z ich modeli biznesowych jest zaskakująco prosty:
chcą za darmo pozyskać treści od ich producentów, których chcą jednocześnie obarczyć opłatami za generowanie ruchu na ich stronach i równocześnie spieniężyć ruch, który im samym wygenerują te treści.
Wydawcy mieliby więc płacić za ruch, który wygenerują wyprodukowane przez nich, a tylko pokazane przez agregator, ich własne treści. Treści, za wyprodukowanie których wydawcy zapłacili słone pieniądze swoim pracownikom i współpracownikom.
Genialne w swojej bezczelności, prawda?
Google i inne wyszukiwarki też należą do kategorii agregatorów. To agregatory "na życzenie", które odpowiadają na specyficzne potrzeby użytkowników i - co gorsza dla wydawców - zmieniają te potrzeby na swoją korzyść. Wyszukiwarki są, jak inne agregatory, konkurentem dla wydawców, ale nie próbują wyciągnąć od nich pieniędzy za treści, których nie produkują.
Paradoksalnie, niektórzy wydawcy prasy, nieświadomi faktu, iż są producentami tak cennego towaru intelektualnego jakim jest informacja, stawiają się w pozycji proszącego w stosunku do portali i agregatorów. To nic innego jak ogon, który próbuje machać psem i co najśmieszniejsze - zupełnie nieźle mu to nieraz wychodzi.
A jeśli agregatory to kioski XXI wieku?
Z drugiej strony mamy racje portali i agregatorów. Jaka bezczelność? - oburza się Wykop, argumentując: my nie kopiujemy, tylko zamieszczajmy linki, które przekierowują na strony wydawcy/autora, wyświetlając przy okazji wszystkie jego reklamy, wiec wydawca nic nie traci, a jedynie zyskuje.
Jeśli założyć, że internetowe agregatory to kioski XXI wieku, to argumenty Wykopu wydają się nawet racjonalne. Dlaczego kiosk miałby płacić wydawcy za treści, które dystrybuuje? Kto komu płaci w realu: czy Ruch, albo Kolporter płacą dziś wydawcom za ich gazety, czy to wydawcy płacą Ruchowi i Kolporterowi za dystrybucję tych gazet?
Prawdą jest, że nie istnieje takie zjawisko jak "efekt Ruch" czy "efekt kolporter", natomiast istnieje "efekt Wykop" (polski odpowiednik słynnego "efektu Digg"). Polega on na tym, że niektóre serwisy "otrzymują" od Wykopu miesięcznie nawet 300 tys. użytkowników, których same nie byłyby w stanie pozyskać. Kusząca perspektywa... Tylko czy wydawcy potrafią już spieniężyć ten ruch? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest ewidentna, ale to już jest problem wydawców, a nie agregatorów.
Okragły Stół dla wydawców prasy i graczy internetowych?
Nikt na świecie nie stworzył jeszcze modelu nowego ładu regulującego współpracę między tradycyjnymi mediami, a mediami internetowymi. A gdyby tak udało się to Polakom?
Myślę, że trzeba w Polsce zorganizować Okragły Stół dla wydawców prasy i graczy internetowych w celu stworzenia nowego ładu w polskim internecie i z chęcią sam zaangażuję się w takie przedsięwzięcie.
Nie czekajmy, aż inni wypracują za nas gotowe rozwiązania i przyniosą je nam na tacy. Nie zrobią tego za nas ani liberalni Amerykanie, ani etatystyczni Francuzi, ani tym bardziej Google, który ma interes w tym, żeby jak najdłużej pozyskiwać informacje za darmo. Wydawcy muszą wreszcie wziąć swoje sprawy w swoje ręce.